Nasze Biskupice - "Dzielnica czerwonych zamków i wiejskich zakątków".
W wydanym przez Miejską
Bibliotekę Publiczną im. J. Fusieckiego w Zabrzu albumie z okazji 770-lecia
Biskupic ukazał się rozdział wspomnieniowy współautora naszej
strony Andrzeja, ilustrowany jego zdjęciami. Wspomina on tam między
innymi założyciela i patrona naszego portalu Ryszarda Kipiasa
"Dzielnica czerwonych
zamków i wiejskich zakątków".
Czym są dla mnie
Biskupice? Czym może być Zabrze dla kogoś kto od ponad 20 lat już
tam nie mieszka? Wspomnieniem? Powrotem do dzieciństwa, pierwszych
dorosłych lat?
Z lat „zabrzańskich” pozostały mi w pamięci dwa wydarzenia dotyczące Biskupic. Pierwsze związane jest z bordowymi butami. Pod koniec lat 70, a były to lata permanentnego kryzysu, zakup butów nie był wcale taki łatwy. Po nieudanych zakupach w centrum Zabrza pojechałem tramwajem dalej do Biskupic, które były mi właściwie prawie nieznane. Oprócz butów zapamiętałem sobie jedno z tej wyprawy - wszędzie niezwykle długie, ceglane kamienice. Tak się złożyło że udało mi się także kupić buty. To były czerwone buty, właściwie bordowe, trochę jak biskupickie ceglane zamki. Nosiłem je długo i byłem z nich dumny, były to pierwsze buty które kupiłem sobie sam.
Drugi bliższy kontakt z Biskupicami, oprócz okazjonalnego przejeżdżania przez nie autem lub tramwajem do Bytomia, nie był już tak optymistyczny. W biskupickim, wówczas górniczym szpitalu znalazł się z ciężko chory na serce mój ojciec. Odbywałem akurat służbę wojskową w bardzo niedalekich Makoszowach i udało mi się go tam kilka razy odwiedzić. Muszę przyznać że na miejscowość nie zwracałem wówczas wielkiej uwagi. Ale wydarzyło się wówczas coś, co wryło się do końca życia w moją pamięć. Ojciec zmarł i musieliśmy pójść z rodziną do kostnicy aby wskazać i potwierdzić tożsamość zwłok. Leżało tam bardzo wielu zmarłych i nikt z rodziny nie kwapił się tam wejść. Więc zebrałem całą odwagę i poszedłem go poszukać. W środku przykuły moją uwagą trzy lub cztery kompletnie spalone ciała. Najprawdopodobniej byli to górnicy. Szpital należał do górniczej służby zdrowia. Potem szukałem w gazetach jakiejkolwiek wiadomości o wypadku w którejś z pobliskich kopalń. Nic nie znalazłem. Takie to były czasy że zachowano to w tajemnicy. To był zmierzch epoki PRL-u, rok 1986. Ten obraz śnił mi się potem wiele razy. Mimo to w latach 1987 do 1990 pracowałem na dole na kopalni „Zabrze- Bielszowice”.
Zabrze opuściłem w 1990 roku, jeszcze się tam z Zabrzanką ożeniłem, tam jeszcze urodził się nasz syn. Od tego czasu minęło wiele lat i mieszkam teraz 1000 km dalej. Moje rodzinne miasto odwiedzałem zawsze regularnie odwiedzając nieliczną już tam rodzinę i znajomych. Historii miasta i jego najstarszej dzielnicy Biskupic właściwie nie znałem. Z czasem miasto stało się dla mnie rzeczywiście już tylko wspomnieniem i miejscem sentymentalnych powrotów.
To zmieniło się radykalnie, gdy kupiłem pierwszy komputer i wpisałem do wyszukiwarki słowa Biskupice, Zabrze, Górny Śląsk. Zaskoczyła mnie ilość znalezionych pozycji w językach polskim i niemieckim. A już szokiem była dla mnie ilość przedmiotów związywanych z naszym miastem, również z Biskupicami. Szczególną uwagę zwróciłem na stare zdjęcia i pocztówki. Zacząłem je kupować i starałem się więcej dowiedzieć o miejscach i obiektach na nich przedstawionych.
Gdy z miastem obcuje się codziennie często nie podnosi się głowy ponad sklepowe wystawy. Inaczej jest gdy odwiedza się je raz do roku. Spacerując po Zabrzu, a był to dla mnie urlop, stwierdziłem że wiele obiektów miejskich i przemysłowych po prostu znika. Zauważyłem również ile perełek architektury można tu znaleźć. Zaczęto wtedy odkrywać że nie naruszone stare osiedla robotnicze są już unikalnymi obiektami w skali europejskiej i wtedy ciekawość zawiodła mnie znów do Biskupic, na osiedle Borsiga. Oczywiście wziąłem ze sobą aparat. Przeszedłem osiedle wzdłuż i wszerz i poczułem się jak przeniesiony w czasie. Przypominało mi ono koszary, ale jego uporządkowana architektura i regularność zabudowy sprawiały wrażenie jakiejś przytulności, miejsca gdzie można naprawdę poczuć się w domu. Szczególną uwagę zwróciłem na dużą ilość dzieci. Ich kolorowe ubrania i roześmiane, a czasem poważne twarze urozmaicały rytmiczną monotonię ulic i ceglanych domów. To był rok 2000 i od tego czasu wiele się zmieniło. Te dzieci są już dorosłymi ludźmi, a osiedle wpisano do rejestru zabytków jako jeden z nielicznych już zachowanych w całości obiektów tego typu w Europie.
Z lat „zabrzańskich” pozostały mi w pamięci dwa wydarzenia dotyczące Biskupic. Pierwsze związane jest z bordowymi butami. Pod koniec lat 70, a były to lata permanentnego kryzysu, zakup butów nie był wcale taki łatwy. Po nieudanych zakupach w centrum Zabrza pojechałem tramwajem dalej do Biskupic, które były mi właściwie prawie nieznane. Oprócz butów zapamiętałem sobie jedno z tej wyprawy - wszędzie niezwykle długie, ceglane kamienice. Tak się złożyło że udało mi się także kupić buty. To były czerwone buty, właściwie bordowe, trochę jak biskupickie ceglane zamki. Nosiłem je długo i byłem z nich dumny, były to pierwsze buty które kupiłem sobie sam.
Drugi bliższy kontakt z Biskupicami, oprócz okazjonalnego przejeżdżania przez nie autem lub tramwajem do Bytomia, nie był już tak optymistyczny. W biskupickim, wówczas górniczym szpitalu znalazł się z ciężko chory na serce mój ojciec. Odbywałem akurat służbę wojskową w bardzo niedalekich Makoszowach i udało mi się go tam kilka razy odwiedzić. Muszę przyznać że na miejscowość nie zwracałem wówczas wielkiej uwagi. Ale wydarzyło się wówczas coś, co wryło się do końca życia w moją pamięć. Ojciec zmarł i musieliśmy pójść z rodziną do kostnicy aby wskazać i potwierdzić tożsamość zwłok. Leżało tam bardzo wielu zmarłych i nikt z rodziny nie kwapił się tam wejść. Więc zebrałem całą odwagę i poszedłem go poszukać. W środku przykuły moją uwagą trzy lub cztery kompletnie spalone ciała. Najprawdopodobniej byli to górnicy. Szpital należał do górniczej służby zdrowia. Potem szukałem w gazetach jakiejkolwiek wiadomości o wypadku w którejś z pobliskich kopalń. Nic nie znalazłem. Takie to były czasy że zachowano to w tajemnicy. To był zmierzch epoki PRL-u, rok 1986. Ten obraz śnił mi się potem wiele razy. Mimo to w latach 1987 do 1990 pracowałem na dole na kopalni „Zabrze- Bielszowice”.
Zabrze opuściłem w 1990 roku, jeszcze się tam z Zabrzanką ożeniłem, tam jeszcze urodził się nasz syn. Od tego czasu minęło wiele lat i mieszkam teraz 1000 km dalej. Moje rodzinne miasto odwiedzałem zawsze regularnie odwiedzając nieliczną już tam rodzinę i znajomych. Historii miasta i jego najstarszej dzielnicy Biskupic właściwie nie znałem. Z czasem miasto stało się dla mnie rzeczywiście już tylko wspomnieniem i miejscem sentymentalnych powrotów.
To zmieniło się radykalnie, gdy kupiłem pierwszy komputer i wpisałem do wyszukiwarki słowa Biskupice, Zabrze, Górny Śląsk. Zaskoczyła mnie ilość znalezionych pozycji w językach polskim i niemieckim. A już szokiem była dla mnie ilość przedmiotów związywanych z naszym miastem, również z Biskupicami. Szczególną uwagę zwróciłem na stare zdjęcia i pocztówki. Zacząłem je kupować i starałem się więcej dowiedzieć o miejscach i obiektach na nich przedstawionych.
Gdy z miastem obcuje się codziennie często nie podnosi się głowy ponad sklepowe wystawy. Inaczej jest gdy odwiedza się je raz do roku. Spacerując po Zabrzu, a był to dla mnie urlop, stwierdziłem że wiele obiektów miejskich i przemysłowych po prostu znika. Zauważyłem również ile perełek architektury można tu znaleźć. Zaczęto wtedy odkrywać że nie naruszone stare osiedla robotnicze są już unikalnymi obiektami w skali europejskiej i wtedy ciekawość zawiodła mnie znów do Biskupic, na osiedle Borsiga. Oczywiście wziąłem ze sobą aparat. Przeszedłem osiedle wzdłuż i wszerz i poczułem się jak przeniesiony w czasie. Przypominało mi ono koszary, ale jego uporządkowana architektura i regularność zabudowy sprawiały wrażenie jakiejś przytulności, miejsca gdzie można naprawdę poczuć się w domu. Szczególną uwagę zwróciłem na dużą ilość dzieci. Ich kolorowe ubrania i roześmiane, a czasem poważne twarze urozmaicały rytmiczną monotonię ulic i ceglanych domów. To był rok 2000 i od tego czasu wiele się zmieniło. Te dzieci są już dorosłymi ludźmi, a osiedle wpisano do rejestru zabytków jako jeden z nielicznych już zachowanych w całości obiektów tego typu w Europie.
Następnie kroki skierowałem na
biskupicki dworzec kolejowy. Ponieważ pięć lat uczyłem się w
Technikum Kolejowym w Gliwicach, zainteresowanie koleją nie opuszcza
mnie do dziś. Nie był on już wówczas dworcem osobowym, a w po
części opuszczonym, choć dobrze zachowanym budynku mieściła się
wartownia ochroniarzy. Uderzył mnie fakt że był to jedyny znany
mi dworzec którego budynek znajdował się poniżej poziomu torów
przez niego przechodzących. Natomiast na przedwojennej pocztówce
widać wyraźnie że kiedyś tory przebiegały normalnie pod samym
dworcem. Kto zna rozwiązanie tej zagadki? Być może teren dworca
zapadł się pod wpływem eksploatacji górniczej i podwyższono
tylko tory? Być może.
W czasie fotografowania obiektów
kolejowych, co było wówczas jeszcze zabronione, zostałem
stanowczym tonem zapytany przez pana w mundurze i z bronią z
wartowni „co ja tu w ogóle robię i po co mi te zdjęcia, to jest
przecież zabronione”. Całe szczęście udało mi się mu
wytłumaczyć mu że robią to w celach prywatnych obawiając się o
jego - dworca - przyszłość. Przyjął to z niedowierzaniem, bo po
co komu zdjęcia takiej budy, ale w końcu dał się udobruchać. Nie
przyszło mu do głowy że to element historii Biskupic i że ta
stacja kolejowa byłe w latach 1922-39 ważną towarową i osobową
stacją graniczną i znalazła się nawet z wyczerpującym tekstem i
zdjęciem w „Deutscher Reichsbahn Kalender” na rok 1931.
Powoli coraz większe
stawało się moje zainteresowanie historią Biskupic i całego
miasta.
W 2005 roku zostałem „namierzony” w sieci przez twórców portalu zabrze.aplus.pl - nie żyjącego już Ryszarda Kipiasa i Dariusza Guza. Zauważyli że kupuję na giełdach internetowych dużo pocztówek i zdjęć Zabrza. Poproszono mnie o udostępnienie ich na potrzeby zbioru strony. Zgodziłem się z radością, że będę mógł uczestniczyć w tak pożytecznym przedsięwzięciu. Do zdjęć przygotowywałem zawsze pasujący opis i wkrótce koledzy „awansowali” mnie na współredaktora strony. Nasze pierwsze spotkanie w Zabrzu odbyło się latem rok później i traf chciał że Ryszard był akurat na zwolnieniu chorobowym. Miał więc czas i zaproponował mi wspólną wyprawę fotograficzną, gdyż na stronie brakowało aktualnych zdjęć miasta. Wybrałem Biskupice. Zaopatrzeni w świeżo nabyty przeze mnie aparat cyfrowy ruszyliśmy, trasę rozpoczynając od dość kłopotliwego, ale bardzo słynnego wówczas miejsca w Biskupicach - płonącej hałdy. To było trochę jak lądowanie na księżycu. Widok, który rozciągał się przed nami, nie przypominał niczego co wiedziałem wcześniej. Obeszłem już kilka innych zabrzańskich hałd, ale ta popielata, gorąca i złowroga, nie przypominała tych innych w kolorach czerwieni i brązu. Ostrożnie, warząc każdy krok, zapuściliśmy się trochę na jej rozpaloną we wnętrzu powierzchnię. Po wykonaniu kilku zdjęć skierowaliśmy się z ulgą w kierunku zupełnie innego świata, swojskiego i zielonego - do Bytomki i słynnych „opleroków”. A jakże inny to był świat! Nad rzeką, która powoli odżywa po zamknięciu huty „Zabrze” i innych przemysłowych zakładów, które niemiłosiernie ją zatruwały, przywitała nas gęsta zieleń, choć były czasy gdy kilka metrów od jej brzegu wszystko było zatrute. W pewnym momencie na drodze minęła nas ze stoickim spokojem stąpająca, chyba w kierunku domu, krowa. Na polance nad nad wodą pasło się kilka koni i jeszcze jedna krowa z cielakiem. Dookoła były ogrody, prawdziwa wiejska sielanka. Czy na pewno jest to jeszcze Zabrze? - zadawałem sobie pytanie.
W 2005 roku zostałem „namierzony” w sieci przez twórców portalu zabrze.aplus.pl - nie żyjącego już Ryszarda Kipiasa i Dariusza Guza. Zauważyli że kupuję na giełdach internetowych dużo pocztówek i zdjęć Zabrza. Poproszono mnie o udostępnienie ich na potrzeby zbioru strony. Zgodziłem się z radością, że będę mógł uczestniczyć w tak pożytecznym przedsięwzięciu. Do zdjęć przygotowywałem zawsze pasujący opis i wkrótce koledzy „awansowali” mnie na współredaktora strony. Nasze pierwsze spotkanie w Zabrzu odbyło się latem rok później i traf chciał że Ryszard był akurat na zwolnieniu chorobowym. Miał więc czas i zaproponował mi wspólną wyprawę fotograficzną, gdyż na stronie brakowało aktualnych zdjęć miasta. Wybrałem Biskupice. Zaopatrzeni w świeżo nabyty przeze mnie aparat cyfrowy ruszyliśmy, trasę rozpoczynając od dość kłopotliwego, ale bardzo słynnego wówczas miejsca w Biskupicach - płonącej hałdy. To było trochę jak lądowanie na księżycu. Widok, który rozciągał się przed nami, nie przypominał niczego co wiedziałem wcześniej. Obeszłem już kilka innych zabrzańskich hałd, ale ta popielata, gorąca i złowroga, nie przypominała tych innych w kolorach czerwieni i brązu. Ostrożnie, warząc każdy krok, zapuściliśmy się trochę na jej rozpaloną we wnętrzu powierzchnię. Po wykonaniu kilku zdjęć skierowaliśmy się z ulgą w kierunku zupełnie innego świata, swojskiego i zielonego - do Bytomki i słynnych „opleroków”. A jakże inny to był świat! Nad rzeką, która powoli odżywa po zamknięciu huty „Zabrze” i innych przemysłowych zakładów, które niemiłosiernie ją zatruwały, przywitała nas gęsta zieleń, choć były czasy gdy kilka metrów od jej brzegu wszystko było zatrute. W pewnym momencie na drodze minęła nas ze stoickim spokojem stąpająca, chyba w kierunku domu, krowa. Na polance nad nad wodą pasło się kilka koni i jeszcze jedna krowa z cielakiem. Dookoła były ogrody, prawdziwa wiejska sielanka. Czy na pewno jest to jeszcze Zabrze? - zadawałem sobie pytanie.
Byłem tu pierwszy raz.
Przez gałęzie drzew i krzaków spoglądaliśmy na ceglane kolosy,
„opleroki”. Nie obyło się oczywiście bez wykonania wielu
zdjęć. Ładny widok przedstawiał też z dalekiej perspektywy
kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
Powoli zbliżaliśmy się do miejskiej zabudowy. Podłużne,
zaczynające się jakby w mieście, a kończące już na wsi
opleroki zostały również z wielu kątów uwiecznione na matrycy
aparatu. Przy jednym z domów, już przy ulicy Bytomskiej,
zauważyliśmy budowlańców krzątających się przy bardzo zdobnej
w różne motywy ceglanej elewacji. Była ona na tyle ciekawa, że
została oczywiście też sfotografowana. Wywołało to wielką
konsternację wśród pracujących tam robotników: - A dla kogo te
zdjęcia? - dobiegł nas głos z rusztowania. - Dla Głosu Zabrza,
zażartował sobie w odpowiedzi Rysiek. Powiedzieliśmy im że jak
remont dobrze wyjdzie to zostaną pochwaleni w gazecie. Nie wiem czy
nam uwierzyli, ale może przyczyniliśmy się do jakości
prowadzonych tam prac budowlanych.
Po wyjściu na ulicę Bytomską skierowaliśmy się do skrzyżowania z Trębacką. Godne uwiecznienia okazały się stojący tam zabytkowy krzyż, jak również stojący obok niego budynek z elementami muru pruskiego pod dachem, oraz niesamowicie długa kamienica zaczynająca się pod numerem Bytomska 74. Cofając się trochę w kierunku Zabrza, stanęliśmy przed starą, jednopiętrową willą, na którą zawsze zwracałem uwagą przejeżdżając przez Biskupice. Bardzo zakurzona, zapomniana, jest jednak, moim zdaniem, jednym z najciekawszych budynków dzielnicy o nie skażonej jeszcze żadnym pseudoremontem oryginalnej sylwetce. Zawsze wyobrażałem sobie, jak wyglądała by z wyczyszczoną elewacją i ukwieconymi oknami, które na parterze od lat już chyba zawsze zasłonięte są solidną żaluzją.
Po wyjściu na ulicę Bytomską skierowaliśmy się do skrzyżowania z Trębacką. Godne uwiecznienia okazały się stojący tam zabytkowy krzyż, jak również stojący obok niego budynek z elementami muru pruskiego pod dachem, oraz niesamowicie długa kamienica zaczynająca się pod numerem Bytomska 74. Cofając się trochę w kierunku Zabrza, stanęliśmy przed starą, jednopiętrową willą, na którą zawsze zwracałem uwagą przejeżdżając przez Biskupice. Bardzo zakurzona, zapomniana, jest jednak, moim zdaniem, jednym z najciekawszych budynków dzielnicy o nie skażonej jeszcze żadnym pseudoremontem oryginalnej sylwetce. Zawsze wyobrażałem sobie, jak wyglądała by z wyczyszczoną elewacją i ukwieconymi oknami, które na parterze od lat już chyba zawsze zasłonięte są solidną żaluzją.
Dzień powoli dobiegał
już końca, a ostatnie kroki zaprowadziły nas ulicą Trębacką do
starego spichlerza. Wiele razy słyszałem już o tej niezwykłej i
wiekowej budowli, ale zupełnie nie mogłem sobie jej wyobrazić. Po
przejściu wzdłuż wszystkich biało-szarych murów wiedziałem już
z czym zawsze kojarzyć będzie mi się ten zabytek. Kiedyś bardzo
dużo i chętnie wędrowałem po Jurze Krakowsko – Częstochowskiej
i uwielbiałem atmosferę jaką roztaczają wokół siebie jurajskie
warownie. U podnóża murów biskupickiego spichlerza poczułem się
podobnie. Po uporządkowaniu i lekkim zagospodarowaniu terenu wokół
niego, mógłby powstać tam naprawdę piękny park z zabytkiem w
środku.
Minęło dopiero kilka lat
od tego dnia i niestety, nie żyje już jeden z najbliższych mi
ludzi, towarzysz tej fotograficznej wyprawy. Bardzo cieszę się że
pokazał mi Biskupice, dzielnicę czerwonych zamków i wiejskich
zakątków. Najstarsze zabrzańskie osiedle, które zachowało
jeszcze swój oryginalny górnośląski charakter i jeden z
najstarszych w mieście zabytków - „biskupicki jurajski zamek”.
Miejsce, które nie podzieliło losu innych dzielnic - Zaborza i
Poremby, które zginęły pod murami nowych bloków i asfaltem nowych
dróg.
Od tego czasu wracam tu co roku.
Andrzej Dutkiewicz
Od tego czasu wracam tu co roku.
Andrzej Dutkiewicz